Z Mają Wolny, autorką Klątwy, rozmawia Przemek Corso
Jesteś bardzo ciekawą postacią i zastanawiam się, jak sama siebie postrzegasz? Jesteś podróżniczką czy raczej detektywem z zacięciem historycznym?
Ciągle się przemieszczam. Idę tam, gdzie mnie poniesie, nie potrafię długo wytrwać w jednym miejscu ani w jednej roli. Ciągle poszukuję i wydaje mi się, że jednak zdecydowanie bardziej, odpowiadając na twoje pytanie, definiuje mnie podróż. Choć oczywiście, może to być również podróż w czasie…
Pytałem o robotę detektywistyczną, ponieważ przy okazji swojej najnowszej książki, która ukazała się nakładem wydawnictwa Świat Książki, dotarłaś do bardzo ciekawych historii. Klątwa to opowieść o Kazimierzu Dolnym…?
Tak. Myślę, że jest to pewien rodzaj szczęścia, który sprzyja tym, którzy są ciekawi świata. To nie tak, że w tym konkretnym przypadku było więcej fachu niż szczęścia… To jednak szczęście.
Czyli przyciągasz ciekawych ludzi i opowieści?
Myślę, że tak. Zdecydowanie sprzyja mi pewien rodzaj reporterskiego szczęścia i myślę, że to dotyczy zarówno żywych, jak i umarłych, którzy do mnie przychodzą, żebym coś o nich opowiedziała. W przypadku Reginy Zalewskiej, bohaterki Klątwy, tak właśnie się stało. Nie szukałam czarownicy, ale ona sama do mnie przyszła. Planowałam napisać powieść climate fiction z XVII wieku. Miałam inny pomysł, ale kiedy dokopałam się do Reginy, cała moja uwaga, wszystkie reflektory i światła zwróciły się na nią. Uznałam, że jest to postać niezwykle ciekawa. Zwłaszcza wątek, w którym widzimy napięcie na linii matka – syn. W książce mamy proces czarownicy, w którym główną rolę oskarżycielską odgrywa właśnie jej dziewięcioletnie dziecko. Sensacyjna sprawa! Te stare akta, w połowie napisane po łacinie, czytałam z wypiekami na twarzy.
Ile w Klątwie jest prawdy, a ile fikcji literackiej?
Od początku staram się grać w otwarte karty i w posłowiu książki odkrywam je wszystkie. Jeżeli ktoś nie chce znać odpowiedzi na to pytanie, a wiem, że niektórzy wolą nie wiedzieć, bo wybierają pewną baśniowość… Cóż, nie powinni czytać posłowia. Nie będzie nadużyciem, jeżeli powiem: nie dziwię się ludziom, którzy dziś też wolą nie wiedzieć, ile jest prawdy, a ile fikcji w tym, co się dzieje, i w tym, w co wierzą. I to się tyczy wszystkiego…
Wojny? Pandemii?
Zdecydowanie.
To ciekawe, co mówisz, ponieważ nie ukrywałaś we wcześniejszych wywiadach, że pisałaś tę powieść w trakcie pandemii. Wykorzystałaś niepokoje i wartość informacji, by wpleść je w treść Klątwy?
Gdyby nie pandemia, byłaby to zupełnie inna powieść. Zawarłam w niej pewien rodzaj niepokoju społecznego, tego z XVII wieku. Mogłam to sobie o wiele łatwiej wyobrazić, ponieważ na ulicach Warszawy czy Paryża odbywały się protesty, mieliśmy antyszczepionkowców i tłum, który domagał się natychmiastowej poprawy sytuacji, w której wszyscy się znaleźli. Ten sam rodzaj gniewu, który prawdopodobnie przejawiał się już wtedy, czterysta lat temu, dało się wyczuć na ulicach. Współcześnie na szczęście nikt nie stawiał szubienic, ale żądza krwi była prawdziwa.
Będzie nadużyciem, jeżeli powiem, że pod wieloma względami sytuacja kobiet dzisiaj niewiele się zmieniła od tej ukazanej w książce? Potrafimy rozmawiać o wielu rzeczach, ale nadal istnieje jakiś rodzaj piętna. Myślisz, że ta sytuacja kiedyś się zmieni?
Zmierzamy w dobrym kierunku, choć jest to ruch bardzo powolny. To nie jest rewolucja, to bardziej ewolucyjny taniec. Moje pokolenie trzydziesto-, czterdziestolatek chyba się tym jeszcze nie nacieszy. Liczę, że pokolenie naszych córek nie będzie już czarownicami.
I że nikt nie pomyśli, że mogą być.
Nie ma nic gorszego niż potrzeba udowadniania swojej niewinności. Wspólny mianownik dla tego, co napisałam, i tego, czego jesteśmy świadkami współcześnie… To brak domniemywania kobiecej niewinności. Najczęściej jest na odwrót. Jest piętno i wina. Dobrym przykładem tego, co mam na myśli, jest ruch #metoo czy wszelkie procesy o molestowanie. Oczywiście nie zgadzam się z teorią, że tylko kobiety są ofiarami i że zawsze są ofiarami, jak twierdzą. W procesach czarownic na stosach często stawali też mężczyźni.
Czarownicy?
Tak. Zdarzało się w to w Europie i w Polsce. Kilka procent, ale zawsze. Współcześnie, jak się okazuje, nadal mamy czarownice i czarowników. Stosy społeczne, stosy ostracyzmu. Mechanizmy władzy i mechanizmy linczu się nie zmieniają.
Ale nie każdą prawdę można spalić na stosie?
Na szczęście nie.
Ostatnie pytanie. Czułaś dużą presję, kiedy osadzałaś akcję powieści w prawdziwym miejscu?
Nie. Kazimierz Dolny to magiczne miejsce, nasycone mocą. Tu są legendy, tysiące istnień i niesamowite fluidy. Ta historia mogłaby wydarzyć się gdzieś indziej, ale to, że zdarzyła się właśnie tutaj, gdzie mieszkam, to prawdziwy dar. Chciałam podarować mojemu miastu jakąś opowieść. I udało się.