Dora Rosłońska

O „Lisicy z bagien”, magii, szamanizmie i mocy kobiet z Dorą Rosłońską.

W wydawnictwie Świat Książki szykuje się kolejna magiczna premiera. Mam oczywiście na myśli „Lisicę z bagien”. Ale czy magia to na pewno właściwe określenie? Czy właściwszy nie byłby „szamanizm”?

Masz na myśli pewnie rytuały odprawiane przez bohaterki książki oraz wykonywane przez nie magiczne remedia na przypadłości zdrowotne czy losowe. Ta magia to nic innego jak czerpanie z właściwości i dobrodziejstw natury. Krem z mniszka lekarskiego, nalewki z leśnych owoców czy mieszanka ziół, by przyprawić partnera o zawrót głowy na naszym punkcie. Albo, by wreszcie się od nas odczepił. Tak. Jest w tym magia lub, jak chcesz, szamanizm, który jest niczym innym jak czerpaniem z naturalnej, dzikiej apteki Ziemi i energii innych żywiołów: Wiatru, Wody i Ognia. Jakkolwiek to nazwiesz, jest to tajemnicze, głębokie, wielowymiarowe. Mocno przyciąga uwagę, bo jest nie do końca poznane.

Pytałem dlatego, że śledząc twój biogram i twoje dokonania odnosi się wrażenie, że jesteś osobą w pełni świadomą i – tu pozwolę sobie użyć określenia – dążącą do prawdy. Promującą moc drzemiącą w kobietach. A w tym nie ma dla mnie nic magicznego… no, chyba że „magię” potraktujemy jako synonim słowa „piękno”.

Moc kobiet, która w nas drzemie, ale także moc mężczyzn, to naturalna ludzka cecha. Niestety w bardzo wielu przypadkach zapomniana, zepchnięta w głąb nas, odrzucona lub zablokowana. Może dlatego kojarzy się ona teraz z czymś nierzeczywistym jak magia. W powieści „Lisica z bagien” próbuję ożywić tę moc, bazując na dawnych metodach wykorzystywanych przez szeptuchy.

Szeptuchy, czyli?

Kobiety, które z roślin, korzeni czy miodu potrafią stworzyć lekarstwa. Które niosą dalej plemienne mądrości jeszcze sprzed zalania nas sztucznością i bzdurnymi ideologiami. Kobiety, które postawiły na naturę i jej moc. Nie poszły za świecidełkami cywilizacji i nadal żyją w zgodzie z naturą, z jej rytmem.

Dobrze, a czy każdy z nas ma swoje zwierzę mocy?

Z pewnością tak, ale nie każdy potrafi to poczuć czy dostrzec. To swego rodzaju praca z archetypami, o czym piszę w książce „Przebudzenie Lisicy”. Podczas pracy nad rozwojem świadomości każdy znajduje własne metody, które pozwalają mu iść do przodu czy głębiej. Niektórym bardziej odpowiada estetyka anielska czy karty bogiń, lub kontakt z kryształami, lub granie na misach. Inni, w tym ja, czerpią mądrość z obserwowania zwierząt i ich archetypów.

Akcję „Lisicy z bagien” osadziłaś w Biebrzańskim Parku Narodowym. Dlaczego właśnie tam?

Nie pochodzę stamtąd, ale przyjeżdżając na zaproszenie tamtejszych kobiet, prowadząc różnego rodzaju warsztaty i spotkania, zachwyciła mnie energia tego miejsca. Czuć tam moc. W pierwotnej naturze i w kobietach. One mają w sobie prawdę, która do mnie przemawia. Kiedy wymyśliłam bohaterkę swojej książki, a raczej kiedy Weronika przyszła do mnie pewnego dnia, od razu wiedziałam, że ona jest właśnie stamtąd. Nie pozostało mi nic innego, jak podążyć za nią w fizyczny sposób, spędzić boso na bagniskach wiele dni i przedzierać się w nocy przez puszczę, tropiąc wilki i łosie. Te wyprawy pozwoliły mi poczuć w jakiejś części energię puszczy, jej Ducha. W tym wielkim, starym lesie jest pewna pierwotna dzikość, za którą instynktownie podążam. Dlatego nie wyobrażałam sobie innego, bardziej odpowiedniego miejsca na tło mojej książkowej historii. Zresztą szeptusza tradycja pochodzi głównie stamtąd – z Podlasia. Wspaniale było się w niej zanurzyć.

A jak zaczęła się twoja przygoda z pisaniem?

Od dziecka wolałam się wyrażać słowem pisanym niż mówionym. Byłam introwertyczna, i od kiedy pamiętam uciekałam w książki. Tak jak moja bohaterka Weronika chowałam się za okładki i wsiąkałam w świat wyobrażony przez pisarzy. To był mój sposób, żeby poradzić sobie z przytłaczającym światem i jego oczekiwaniami. Bardzo szybko narodził się też we mnie głód pisarski, tym bardziej, że pisanie nie sprawia mi problemów, a raczej pomaga mi je rozwiązać. Z perspektywy czasu widzę, że każda z moich książek jest dla mnie czymś w rodzaju autoterapii, która umożliwiła mi ściągnięcie z głowy pewnych blokad. Dzięki pisaniu poukładałam wiele w sobie. Odkryłam swój potencjał.

Równie szybko okazało się również, że twoje książki pomagają nie tylko tobie, ale przede wszystkim twoim czytelniczkom.

To prawda. „Przebudzenie Lisicy” jest dla wielu kobiet książką, z którą się wręcz nie rozstają. Trzymają ją na szafce nocnej lub w torebce, by sięgać po nią w odpowiednim momencie. Jest często prezentem podarowanym przez kobietę bliskiej kobiecie, co bardzo mnie wzrusza. Listy od czytelniczek umacniają mnie w przekonaniu, że ta książka pomaga i daje inspirację. To dla mnie bardzo ważne.

Czego w takim razie możemy spodziewać się po „Lisicy z bagien”? Co skrywa ta przepiękna okładka?

Przede wszystkim to ciekawa historia pełna tajemnic i licznych zwrotów akcji, które rozwiązują się z biegiem wydarzeń. Bohaterowie są osobami, które można polubić bądź utożsamić się z nimi. Dobrze się ją czyta, co sprawdziłam na najbliższych. Ma też pewne przesłanie: żeby nie uciekać przed samym sobą. Żeby zrozumieć swoje korzenie i je zaakceptować.I żeby, przede wszystkim, wierzyć sobie samej, a nie innym.Historia Weroniki ma udowodnić, że nie potrzebujemy nikogo, żeby czuć się spełnionym. Że można siebie samego naprawić, nie oczekując od innych, że zrobią to za nas. Że nasze rany, nawet te najdotkliwsze mogą przynieść ze sobą dużo mądrości.