Rozmawia Przemek Corso

Dzienniki Japońskie

„Dzienniki japońskie” to nie tylko zapis zdarzeń i spotkań, ale również opowieść o podróżowaniu jako takim: o jego filozofii i sensie, a także piętnie, jakie odciska na świadomości wędrowca.

Jaka jest największa różnica pomiędzy premierowymi, poprawionymi „Dziennikami japońskimi”, które właśnie trafiły na rynek nakładem wydawnictwa Świat Książki, a „Planetą K. 5 latami w japońskiej korporacji”? Pozornie obydwa te tytuły opowiadają o…

Japonii. Tak. Ale „Planeta K.” to przede wszystkim mały wycinek mojego życia w Japonii i pracy tam, a „Dzienniki japońskie” to opis dwóch podróży, które odbyłem do Japonii jeszcze przed przeprowadzką na Wyspy.

Czyli to w pewnym sensie opowieść o tym, jak zakochałeś się w Japonii?

Zdecydowanie tak. W „Dziennikach japońskich” starałem się dać wyraz mojej fascynacji, a później miłości, którą zacząłem darzyć ten kraj.

No dobrze, a co takiego jest w Japonii, że nie przestaje nas fascynować? Przecież to mały kraj.

Nie taki znowu mały, choć to sprawa umowna, ale na pewno odległy, a przez to nieznany. Nie mamy z nią ciągłości kontynentalnej. Mówiąc wprost, żeby się tam dostać trzeba odbyć bardzo daleką podróż. Poza tym, o czym trzeba wspomnieć, Japończycy stworzyli własną, unikalną kulturę, różniącą się znacznie od wszystkiego, co jest nam znane. Wielu badaczy uważa, że stworzyli nawet własną cywilizację. To jest bardzo pociągające i może stanowić odpowiedź na twoje pytanie. Japonia jest inna, jest ciekawa, a przede wszystkim skrywa mnóstwo tajemnic.

A ty, ze swojej podróżniczej natury, masz w sobie rządzę odkrywania tajemnic?

A ja po prostu dobrze się tam czuję. Mam tam przyjaciół i nawet mimo tego, że rzadko się widujemy, jesteśmy ze sobą w kontakcie i pielęgnujemy tę bliskość. Poza tym jest jeszcze jedna ważna rzecz. Uwielbiam japońskie jedzenie…

Na przykład?

Natto, czyli sfermentowana soja. A odnosząc się do przykładów, które będą bardziej rozpowszechnione już w Polsce, to zdecydowanie ramen. Jest pyszny, pożywny, podawany w nieskończonej liczbie smaków. Istnieją restauracje, które od pokoleń zajmują się tym daniem, przykładając niesamowitą uwagę do wszystkich etapów przygotowania. Istnieje nawet turystyka ramenowa, czyli podróżowanie po kraju szlakiem lokali, które serwują tylko tę jedną potrawę.

A twój ulubiony ramen?

Z północy Japonii. To jest miso ramen, czyli makaron w wywarze z pastą miso. Jest wyraźny w smaku i sycący.

Jak dużo pracy włożyłeś we wznowienie „Dzienników japońskich”? Masz opinię perfekcjonisty i widać to przy poprawionej i rozszerzonej wersji reportażu „Transsyberyjska”.

Perfekcjonizm to takie „never-ending story”. Przeczytałem tę książkę kilka razy, wprowadziłem wiele poprawek, wygładziłem i uzupełniłem tekst, starając się żeby opowieść była po prostu lepsza.

A jakie masz plany wydawnicze na przyszłość?

Powoli kończę nową książkę. Nie chciałbym zdradzić, co to będzie, ale opowiem w niej o jednym z najważniejszych miast w moim życiu. Poza tym mam gotowy… poemat podróżniczy. Jest to coś, czego w polskiej literaturze nie było od bardzo, bardzo dawna. W zasadzie czeka na wydanie.

To duże zaskoczenie.

Na tym to polega. Odkrywać i zaskakiwać. Innych oraz siebie. Inaczej tworzenie nie miałoby sensu.